Opowieści

    Jan Kaczmarek

    Urodziłem się w domu przy ulicy Czartoria, pod numerem drugim. W cztery osoby mieszkaliśmy razem na pierwszym piętrze w jednym pomieszczeniu, które z perspektywy lat wydaje się olbrzymim pokojem. Obok wielkich łóżek rodziców mieścił się w nim tapczan, na którym sypiałem, mniejsze łóżko mojego brata, okrągły stół, sporych rozmiarów szafa, a znajdowało się jeszcze miejsce na wspólne zabawy z bratem i na choinkę w okresie świątecznym. […] Budynek, w którym się urodziłem, to dawna fabryka cygar. To właśnie tutaj pracownicy fabryki, głównie mieszkańcy Chwaliszewa, założyli bractwo cygarników. Obok znajdował się stary spichlerz. […]

    Dwa, trzy razy w roku mieszkańcy Chwaliszewa całe dnie spędzali w oknach, sprawdzając poziom Warty. Było to najczęściej zimą, wczesną wiosną lub latem. Co przezorniejsi zawczasu gromadzili na zimę zapasy w sklepie – tak na Chwaliszewie nazywało się piwnicę. Umieszczano je wysoko, by chronić je przed wodą, która pojawiała się w naszych piwnicach, gdy przybierała Warta. […]

    Wylewy Warty były dla nas młodych zawsze atrakcją. Zimą, gdy wody opadały na tzw. „ulgowym korycie” Warty pomiędzy Chwaliszewem a Ostrowem Tumskim pozostawały zamarznięte bajowa, a których można się było wspaniale ślizgać. Latem zaś pozostawały w nich ryby, a nagrzana i czysta woda była wymarzonym miejscem do kąpieli. 

    Z wodą byliśmy zżyci od dzieciństwa i umieliśmy sobie radzić z tym żywiołem. Każdy z nas, chwaliszewiaków, pływał od małego i potrafił łowić ryby stając się namiętnym wędkarzem.

    Wczesną wiosną na ryby chodziło się na tak zwany „Ciepły rowek”. Było to miejsce, w którym wpływała do Warty ciepła woda z elektrowni. Tutaj też najwcześniej otwierano sezon pływacki. „Ciepły rowek” był bardzo niebezpieczny. Pochłonął wiele ofiar, najczęściej nieobeznanych z nurtem przybyszów spoza Chwaliszewa.

    Z wodą byliśmy zżyci od dzieciństwa i umieliśmy sobie radzić z tym żywiołem. Każdy z nas, chwaliszewiaków, pływał od małego

    Latem kąpano się najczęściej w rozlewiskach Warty, a jeśli ich nie było, przy wystających z rzeki filarach dawnego mostu kolejowego i na rozlewiskach Cybiny w pobliżu Zagórza. […]

    Pamiętam, jak na Warcie pod mostem Chwaliszewskim flisacy ciężko pracowali, by bezpiecznie ominąć środkowy filar. Jak przepływały pod nim parostatki chyląc kominy, by ich o most nie uszkodzić. Najstarszą jednostką pływającą jaką pamiętam był wspaniały napędzany kołem łopatowym Kazimierz Wielki i „Madaliński”, który często cumował przy porcie rzecznym na Czartorii.

    Tuż przy Krzyżu Chwaliszewskim widoczne są wystające z ziemi fragmenty potężnych kiedyś murów. To tutaj wiodły strome schody w dół nad rzekę, gdzie przed wojną była przystań rybacka. Schodziliśmy tymi schodami, niosąc na ramieniu wędki, siadaliśmy na kamieniach przy filarze mostu, by łowić ryby.

    Często rzeką płynęły szkuty wypełnione żwirem i węglem. Jedne zatrzymywały się w porcie poznańskim, gdzie rozładowywały je wielkie dźwigi, inne płynęły dalej. Jakże pod tym względem dzisiejsza Warta jest cicha i spokojna.

    Za: Jan Kaczmarek, Na Warcie nie zatrzymał się czas. Chwaliszewskie wspominki, „Kronika Miasta Poznania”, nr 1, 1995, s. 171-178. 

    Maria Rataj

    Pamiętam, stoję kiedyś na Garbarach i myślę, że trzeba by się wykąpać, bo nie ma czym oddychać. Na Chwaliszewo iść nie warto, bo szkieły łapią lumpy i na golasa by trzeba rwać do chaty. Najbliżej do mostu Rocha. Stamtąd będzie niedaleko do Starego Rynku, gdzie się mamy spotkać z Heleną przy Czepczyńskim. Czepczyński miał największą drogerię w całym Poznaniu. Po paru minutach już jestem nad Wartą i schodzę z lewej strony mostu. Wszyscy poznaniacy wiedzą dobrze, że pod mostem gnieżdżą się latem bezdomni i wszelkie męty i że należy ich omijać z daleka. 

    W tych czasach Warta była tak czysta, że pito z niej wodę. Oj, używałam sobie, a używałam.

    Oglądam się wkoło, jacy ludzie siedzą. Ot, swoja wiara, a najwięcej matek z dziećmi. Tu i ówdzie mężczyźni grający w karty. Ściągam sukienkę i zostaję w samym trykocie. Całe lato tak chodzę, bo mogę się w każdej chwili wykąpać, a sukienka nie jest przejrzysta. Chowam pod spód łachu sandały i hajda do wody. W tych czasach Warta była tak czysta, że pito z niej wodę. Oj, używałam sobie, a używałam. A kiedy potem usiadłam w słońcu, aby osuszyć się, zatrzymuje się przede mną jakiś czarniawy, przystojny chłopak. 

    – Dzień dobry – mówi. – Cóż tak samotnie? Mogę przysiąść obok? 

    – Plaża dla wszystkich, więc jak pan chce. […]

    Za: Maria Rataj, Zaułki grzecznego miasta, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1962, s. 175-176. 

    Paulina Cegielska

    Zachodnią stroną ulicy poza Placem Wronieckim, czyli Wolnicą, płynęła do Placu Stawnego lewa poboczna Warty, Bogdanka, ujęta w koryto odgrodzone od wyboistej jezdni rozchybotaną barierą. Bogdanka toczyła swe czarne, nie pachnące wody bezpośrednio / przy domach żydowskich, przy starej poczcie wybudowanej z czerwonej cegły i przy narożnych kamienicach ulicy Szewskiej, ażeby przejść pod Wielkimi Gabrarami. […]

    Przy Małych Garbarach tyfus bywał zresztą zwykłą epidemią. Częste powodzie zatruwały powietrze obok stałych wyziewów z Bogdanki i Grochowych Łąk. W okresie wylewów Warty cały ogród i połowa podwórza były pod wodą. Komunikacja z bocznym skrzydłem domu odbywała się za pomocą mostów. Lokatorzy dolnych mieszkań nierzadko wynosili się na poddasze z całym swym dobytkiem i przez okno od sieni wchodzili na schody. Trwało to wprawdzie tydzień, ale trzeba było wiele czasu, aby zniknęły szkodliwe wyziewy wilgoci. […]

    Za: Paulina Cegielska, Z moich wspomnień. Przechadzki po mieście, Wydawnictwo Miejskie, Poznań 1997, s. 53-58.